OD REDAKCJI - WT 13/211
Bycie głową najpotężniejszego (co prawda jeszcze tylko przez krótką chwilę) mocarstwa świata musi być zadaniem mocno obciążającym.
Sporo rzeczy ma się wtedy na głowie. Deficyt budżetowy, podbój kosmosu, Nobla, brukowce, że nie wspomnę o codziennym układaniu globalnej, geopolitycznej układanki. Praca dość ciężka, przyznajmy. A jednak, jak się okazuje, mimo natłoku tych mniej lub bardziej absorbujących obowiązków udaje się tejże głowie mocarstwa (czytaj: Barackowi Obamie) wpaść nad zalaną ropą Zatokę Meksykańską i zatroszczyć, chociażby słowem, o turystyczną przyszłość regionu. Rzecz to niezwykła i na obszarze polskiej kultury politycznej kompletnie nieznana. Jakoś tak się bowiem na szczeblach władzy naszego lokalnego mocarstwa utarło, że turystycznych kontekstów wydarzeń raczej nie się dostrzega. O turystyce się nie wie, nie mówi, turystyki się nie zna. W końcu jest tyle ważniejszych, godnych decydentów spraw. Zgodnie z tym przekonaniem żaden z nich w trakcie powodzi nie zająknął się nawet na temat konsekwencji tej katastrofy dla naszej branży. Nie wypadało? Zbyt błaha sprawa? A może nie udało się dostrzec kontekstu? Trudno powiedzieć. Jedno jest jednak pewne. Na naszego Obamę jeszcze trochę będziemy musieli poczekać.
2010-07-01 13:46:00
powrót
Dołącz do dyskusji na stronie
»