Walas Bartłomiej - sylwetka
Nie czuję się urzędnikiem
Bartłomiej Walas, wiceprezes Polskiej Organizacji Turystycznej oraz dziekan Wyższej Szkoły Turystyki i Ekologii w Suchej Beskidzkiej widzi potrzebę zmian w polskiej turystyce. Te, choć pożądane, mogą jednak wzbudzać tyle aprobaty, co kontrowersji.
Bartłomiej Walas przyznaje, że pomimo faktu „schodzenia polskich gór” z turystyką złączyła go niechęć do wojska. – Początkowo zdawałem na studia na romanistykę, w ogóle nie myślałem o turystyce. Oblałem jednak egzamin i wylądowałem w pomaturalnej szkole turystycznej. I w zasadzie wylądowałem w niej jak wielu chłopców w tamtych czasach z jednego powodu – żeby nie iść do wojska – wspomina. Potem zaś otwarto pierwsze w Polsce turystyczne kierunki na AWF-ach. – Jest w tym jakiś przypadek. W stosunku do mnie na pewno nie można mówić o planowaniu od początku do końca – śmieje się Bartłomiej Walas. – Do dziś nie wiem, czy nie żałuję tej romanistyki. Nie wiem nawet, co bym po niej umiał. Co by mi zostało? Może belfrowanie. W końcu tak to się zresztą skończyło. Tyle że nie belfrowanie językowe, a branżowe – żartuje dziekan wydziału Turystyki i Rekreacji w Wyższej Szkole Turystyki i Ekologii w Suchej Beskidzkiej.
Vive la France!
Choć praca we Francji nie była dla niego pierwszym zetknięciem z turystyką, to zarówno czas, jaki tam spędził, jak i rozpiętość spraw, jakimi się zajmował sprawiają, że do dziś wiele problemów polskiej branży turystycznej odnosi właśnie do tamtych realiów. – Zawodowo wyjazd nauczył mnie wszystkiego – przyznaje Bartłomiej Walas. – Chociaż chyba nie pojechałem jako żółtodziób – żartuje. Wiceprezes POT dodaje, że choć rynek francuskich biur podróży jest tak samo zatomizowany jak nasz, nie da się nie zauważyć istniejących różnic. Przede wszystkim silny, także ekonomicznie samorząd gospodarczy. – We Francji, w miastach, regionach, miasteczkach, występuje bardzo silne poczucie konieczności współpracy i partnerstwa zaangażowania publiczno-prywatnego. Widać to szczególnie w funkcjonowaniu lokalnych biur informacji turystycznej, w których są wszyscy lokalni przedsiębiorcy - od piekarza po hotelarza – opisuje Bartłomiej Walas. Prócz wiedzy o zasadach zarządzania turystyką i jej marketingiem, czy nieznanych w Polsce narzędziach współpracy, typu czeki wakacyjne, dwunastoletni pobyt we Francji pozostawił mu także inne nawyki. –Ten wyjazd wpłynął zapewne na wprowadzenie pewnych elementów do mojej codziennej kuchni. No i... nie piję wódki lecz czerwone wino... – zdradza.
POT czeka metamorfoza
Na co dzień zajmuje się marketingiem turystycznym Polski. Jak sam przyznaje, możliwość nieustannego spotykania się z branżą pozwala mu uczyć się turystyki ciągle od nowa. Pozwala także spojrzeć z dystansem na sposób prowadzenia interesów. Zarówno praca w turystyce, jak i konieczność strategicznego myślenia marketingowego wymaga od niego bardziej myślenia w przód, niż rozpamiętywania starych dziejów. Jednym z głównych zmartwień są oczywiście pieniądze na promocję Polski. – Strasznie się narażę tym, co powiem: Czy POT będzie miał za 10 lat więcej pieniędzy z budżetu państwa? Śmiem twierdzić, że nie. Dodaje jednak, że nasza narodowa organizacja turystyczna, wzorem analogicznych instytucji z innych krajów, będzie musiała przejść metamorfozę. – Gdy popatrzeć, w jakim kierunku ewoluują narodowe organizacje turystyczne, to POT za 10 lat powinien być formą może nie tyle spółki prawa handlowego, ile takim ROT-em na poziomie narodowym, partnerstwem, czego nota bene niektórzy się domagają, chociaż nikt nie jest jeszcze na to gotowy – opisuje. Zastanawia się, czy w przyszłości POT nie powinna być finansowana ze składek skarbu państwa, województw, miast i przedsiębiorców. Przyznaje również, że nie wyklucza, iż POT będzie na siebie częściowo sama zarabiała. – Nie mówię o sytuacji prawnej na dzień dzisiejszy. Są bowiem zapisy, które uniemożliwiają nam takie rzeczy. Dlaczego jednak POT ma zlecać i ogłaszać przetargi na podróże studyjne, zamiast robić je sama? Dlaczego POT miałaby zlecać zakup biletów lotniczych, a nie zatrudnić agenta IATA i robić to w swoim imieniu? – pyta. – Mówimy jednak o pewnym zjawisku psychologicznym. Póki co za takie pomysły wszyscy jak tu jesteśmy wyjeżdżamy na taczkach – śmieje się wiceprezes POT.
Marzy mi się plakat
Dodaje również, że jedna z największych rzeczy, jakie mu się marzą, to plakat: „Jedź do Warszawy za 200 euro z Kuoni, z liniami LOT, a więcej się dowiesz na www.polandtravel”. Według Bartłomieja Walasa właśnie taka forma promocji, praktykowana od lat przez inne kraje, jest najnaturalniejszą drogą do zachęcenia turystów do przyjazdu z profesjonalnym „call to action”.
Turystyka, praktykowana na zmianę w urzędzie i na uczelni, wdziera się także do jego życia prywatnego. – Moja żona i córka mówią, że ja jestem skrzywiony zawodowo. Nawet jak patrzę na film, np. na „U Pana Boga za piecem”, to myślę sobie, jaki to świetny product placement. Nie umiem się od tego uwolnić. Jestem trochę niewolnikiem. Dla domowników to oczywiście nie jest dobre – zdradza. Dodaje jednak, że jest coś, co pozwala mu się całkowicie zresetować.
– Lubię jeździć samochodem bez celu. Potrafię wsiąść w samochód i objechać autostradą Kraków. Może gdzieś po drodze wstąpię na kawę, a może i nie. Czuję się wtedy taki zrelaksowany – wyznaje. – Obiecuję też sobie, że będę chodził na basen, ale póki co więcej sobie obiecuję niż chodzę – żartuje. Choć, jak sam mówi, nie jest prorokiem, pilnie wypatruje zmian w mentalności polskiej branży turystycznej.
powrót