Strona główna  |  Wydawnictwo  |  Wydania cyfrowe  |  Kontakt  |  Reklama

 
Artykuły » Regiony

»

MROT się bawi, NIK kontroluje

Najwyższa Izba Kontroli wytknęła regionalnej organizacji liczne nadużycia Zmiany w Mazowieckiej Regionalnej Organizacji Turystycznej będą głębsze i większe, niż wskazują na to same personalia. Zwrotnicę na przyszłej drodze MROT przestawiła… NIK.

Liliana Olchowik
Mazowiecka ROT tym się różniła od swoich piętnastu odpowiedniczek w innych województwach, że główny płatnik – urząd marszałkowski – niewiele miał w niej do powiedzenia. Co prawda były prezes Artur Buczyński to radny wojewódzkiego sejmiku, ale też równocześnie zastępca burmistrza dzielnicy Praga-Północ miasta Warszawy.
Za przedstawiciela marszałka uważano Izabelę Stelmańską, zastępcę dyrektora Departamentu Promocji, Kultury i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego, członka zarządu Mazowieckiej Regionalnej Organizacji Turystycznej. Nie znajdowała się ona jednak w gronie, w którym najczęściej zapadały decyzje finansowe. Tak przynajmniej wynika z jej odpowiedzi na pytania kontrolera NIK drążącego temat kredytu w wysokości 240 tys. zł zaciągniętego dla pokrycia ujemnego bilansu MROT za rok 2008. Samorząd województwa mazowieckiego, wpłacając w tamtym czasie do budżetu organizacji 700 tys. zł (a z kolei w 2009 r. – 800 tys. zł), miał podczas walnego zgromadzenia członków tylko jeden mandat, a co za tym idzie, jeden głos.
W 2009 r. do grona płatników dołączył jeszcze Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, wnosząc 400 tys. składki. O takiej sytuacji – brak nacisków i hojni członkowie – marzy wielu działaczy ROT poddawanych nieustannej presji ze strony polityków. Dla odmiany przedstawiciele biznesu turystycznego byli w prezydium wręcz nadreprezentowani w stosunku do liczby branżowych członków MROT. Funkcję wiceprezesa pełnił Tadeusz Milik z Furnel Travel International, skarbnika – Andrzej Szymański, prezes WIT, właściciel firmy Astur. Ponadto w zarządzie znaleźli się należący do środowiska turystycznego biznesu Sławomir Wróblewski z Meetings Management, choć tu w roli przedstawiciela LOT Północnego Mazowsza, i Wojciech Koprowski, sekretarz zarządu z ZG PTTK. Inni członkowie zarządu to przedstawiciele lokalnych struktur samorządowych (burmistrz Pułtuska, starosta Płocka) oraz LOT-ów.






Dziel i rządź

W MROT brakowało – co wytknięto w protokole NIK – przyjętego uchwałą zarządu rocznego planu finansowego (plan na rok 2009 uchwalono dopiero 29 maja 2009 r.). Brakowało regulaminu określającego zasady wspierania przedsięwzięć przez organizację. Niejasne były obieg dokumentów finansowych, struktura biura, kompetencje jego urzędników. Decyzje o udzieleniu wsparcia nie zawsze miały formę uchwał, nawet gdy podejmowano je na posiedzeniach zarządu czy prezydium. Był zwyczaj, że płatności regulowano po prostu na telefon prezesa. Kontrola wykazała jednak nie tylko brak odpowiednich parafek. Część decyzji nie miała żadnego uzasadnienia merytorycznego, np. wsparcie kwotą 20 tys. zł rajdu uczniów „Szlakiem Stefana Czarnieckiego”. Impreza bowiem nie miał nic wspólnego (poza miejscem odjazdu i powrotu) z Mazowszem, bo na tym terenie sławny hetman walk nie toczył. Licealiści zaś jechali przez Hamburg do Danii i przez Wielkopolskę do Częstochowy.
NIK zwraca również uwagę na to, że opracowanie ważnych projektów zlecano na zewnątrz także wtedy, gdy mogli się tym zająć pracownicy biura w ramach otrzymywanego wynagrodzenia. W trudnym roku 2008, kiedy MROT musiała zaciągać kredyt na załatanie budżetowej dziury, członkowie zarządu inkasowali spore wynagrodzenia (blisko 39 tys. zł, ponad 28 tys. zł) za zlecane im projekty.
MROT dopłacała do wizyt studyjnych przedstawicieli Tajwanu (3,9 tys. zł) i Japonii (7,2 tys. zł). Azjaci przed rokiem Chopina – jak najbardziej! Tyle że na Mazowszu wizytowali jedynie Żelazową Wolę, a MROT płaciła także za organizowane w Warszawie (wówczas niebędącej członkiem MROT) koncerty i bankiety, a nawet za podróże do Krakowa i Wieliczki. Podobnie rzecz się miała z gośćmi z Danii (15,7 tys. zł) zaproszonymi przez MROT w Warszawie, a oglądającymi mazowiecką krainę głównie z okien samolotu podczas lądowania na Okęciu.

Kto jest kim na targach?
Znaczącą pozycję w wydatkach MROT stanowił udział w targach, także zagranicznych, czasem egzotycznych (Japonia). Rzecz sama wcale nienaganna, podobnie jak fakt, że jeździli na nie głównie prezes i wiceprezes. Nic dziwnego: Tadeusz Milik ma w końcu doświadczenie w ściąganiu turystów do Polski, pełni przecież funkcję przewodniczącego Forum Turystyki Przyjazdowej, no i co za tym idzie, jest bardziej kompetentny biznesowo od przeciętnego urzędnika. Jego targowa aktywność bulwersowała jednak niektórych członków MROT, bo reprezentował na stoisku Mazowsza, według doniesień, także własne biuro, które nie figurowało jako oficjalny wystawca.
No i pozostaje jeszcze sprawa kontaktów z POT. Statut MROT mówi wyraźnie o współpracy z Polską Organizacją Turystyczną. W styczniu 2009 r. MROT zawarła więc z POT porozumienie, m.in. na wydawanie materiałów promocyjnych, redagowanie stron internetowych, upowszechnianie dobrych praktyk, szkolenia. Takie zadania POT chciała w 2009 r. wesprzeć kwotą 56 tys. zł, przy wkładzie własnym MROT w wysokości 58 tys. Umowy nie skonsumowano. Prezes Buczyński argumentował, że powodem zrezygnowania z dotacji była zła sytuacja finansów. W końcu MROT nie miała obowiązku przyjęcia i wydania na cele statutowe 56 tys. zł.

Nic nie jest takie, jak się wydaje
Emocje dziennikarza stołecznego dodatku gazety „Super Express” rozpaliły z kolei wydatki gastronomiczne organizacji. Nagłówek z 7 lipca, obok zdjęcia Artura Buczyńskiego, krzyczał: „Burmistrz roztrwonił 200 tys. zł”. Autor doniesienia podliczył wydatki reprezentacyjne, głównie gastronomiczne, wrzucając do jednego worka te uzasadnione (kolacja z delegacją zagraniczną) i te wątpliwe, by walnąć po oczach wystarczająco okrągłą kwotą. Czytelnik dowiaduje się z tekstu, że Buczyński jako prezes MROT „pozwalał pracownikom lekką ręką wydawać publiczne pieniądze na zbytki”. Artykuł opatrzono zdjęciem podpisanym: „Burmistrz /…/ do godz. 2 w nocy gościł ze swymi pracownikami z MROT w hotelu Lord”. Oczywiście dziennikarz nie ma pojęcia, co to jest MROT. Gdyby wiedział, może sprawdziłby, że etatowych pracowników organizacji, czyli osób zatrudnionych
w biurze, prezes raczej nie rozpieszczał – w ramach oszczędności obcięto im pensje o jedną czwartą. A zdjęcie przedstawia po prostu kolację w gronie członków zarządu. W tym jednak wypadku gazecie chodziło o to, by dopiec wiceburmistrzowi dzielnicy Praga-Północ, której urząd był miejscem sławetnej walki PiS – PO. Niegospodarność w zarządzaniu pieniędzmi publicznymi służyła bowiem głównie do okładania politycznych przeciwników. W MROT wbrew pozorom bardzo liczyło się, kto jest od marszałka Struzika (PSL), a kto od prezesa Buczyńskiego (PO). Nawet kontrola NIK była podejrzana – nasłali ją oczywiście przeciwnicy polityczni prezesa.
Czy branża stanęła w tym wypadku pośrodku jako apolityczna siła zdrowego rozsądku? Po przeprowadzeniu kilku rozmów (nie do publikacji, jak zastrzeżono), można w to wątpić. Emocje polityczne i wcale niemałe ambicje personalne starannie jednak skrywano. Na walnym zgromadzeniu, które wybrało nowy zarząd, panował istny wersal. Pozytywnie oceniono minioną kadencję – według przekazanej uczestnikom wersji kontrola NIK wykryła tylko drobne niedociągnięcia, które szybko zostały naprawione. Wreszcie ze łzami pożegnano dynamicznego prezesa. A prezes rezygnował z funkcji z własnej nieprzymuszonej woli i z nadmiaru innych obowiązków. Choć też łza mu się w oku kręciła.


Mniej targów i etatów

O wnioskach zawartych w protokole NIK oraz tym, jak odbudować wizerunek organizacji, z Jerzym Lachem, nowym prezesem MROT, rozmawia Liliana Olchowik.

Protokół NIK najwięcej miejsca poświęca nieprawidłowościom w podejmowaniu decyzji finansowych. Co to dla was konkretnie oznacza?
Musimy wziąć pod uwagę wnioski pokontrolne NIK, Departamentu Kontroli Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego oraz Komisji Rewizyjnej MROT. Ta ostatnia przygotowała program naprawczy, który trzeba rozszerzyć o uwagi innych kontrolerów, a potem wdrożyć. Najpilniejsze zadania to sporządzenie planu pracy na 2010 r. i korekta planu finansowego. Pilna jest też restrukturyzacja biura MROT. Do końca sierpnia powinno mieć nową, jedną siedzibę (dotychczas miało dwa adresy) i nowego, jednego (dotąd było trzech) dyrektora. Biuro ma realizować wnioski zarządu – nie może być z nim w konflikcie. Nie wyobrażam sobie zatrudniania osób tylko do pisania wniosków unijnych. Takie zadania można zlecać na zewnątrz. Potrzebni są natomiast fachowcy od marketingu i PR. Potrzebne są nowe logo, system identyfikacji wizualnej, dokument regulujący zarządzanie marką i produktem Mazowsze.
A inne zadania?
MROT powinna inicjować i składać własne projekty, wspierać urząd marszałkowski w realizacji strategii rozwoju turystyki na Mazowszu. Warto też pomyśleć o jakiejś działalności gospodarczej – organizacja nie powinna wyłącznie konsumować składek, lecz także wypracowywać własne środki. Może zająć się komercjalizacją produktów turystycznych. Na najbliższych posiedzeniach ustalimy skład komisji do poszczególnych zadań. Trzeba się zająć ustawieniem tablic na Trasie Chopinowskiej – są na to środki unijne i czas do końca grudnia. Tyle widzę najpilniejszych zadań na początek.
A po drodze mamy wybory samorządowe, które wiele mogą zmienić.
Dotychczas wiele działań leżących w zakresie zainteresowań MROT dublował Departament Promocji, Kultury i Turystyki, którym pan kieruje. Jak się teraz zapowiada współpraca na linii MROT – urząd marszałkowski?
Myślę, że świetnie – potrafię sam ze sobą wiele uzgodnić… Dla departamentu najważniejsza będzie współpraca z LOT-ami. To niewykorzystany potencjał w tworzeniu produktów turystycznych i realizacji programu rozwoju turystyki na Mazowszu. Departament te organizacje wesprze finansowo, ale dając pieniądze na konkretne przedsięwzięcia. Żeby było transparentnie: poprzez konkursy składanych projektów. Turystyka biznesowa i weekendowa – bo takie formy będą na Mazowszu dominować – potrzebuje dobrych produktów. Jestem za ograniczaniem udziału urzędu marszałkowskiego w targach turystycznych. To coraz mniej efektywne narzędzie promocji. A jeśli już Mazowsze ma się wystawiać, to razem z biurami podróży, sprzedającymi oferty Mazowsza.

Jerzy Lach od czerwca jest nowym prezesem MROT. Pełni jednocześnie funkcję dyrektora Wydziału Turystyki, Kultury i Sportu w Urzędzie Marszałkowskim województwa mazowieckiego. Z wykształcenia jest polonistą, ukończył także studia podyplomowe z zakresu zarządzania publicznego i marketingu terytorialnego oraz MBA.



Małopolska ma ofertę dla najmłodszych
Powstał kompleksowy produkt dla rodzin z dziećmi


Cykl warsztatów, dedykowany dzieciom program i specjalnie wydany katalog. To produkt turystyczny przygotowany specjalnie z myślą o dzieciach.

Magdalena Kowalska
Książka „Małopolska wieś dla dzieci” trafiła właśnie do drukarni. To ostatni etap prac nad pierwszym programem turystycznym przygotowanym specjalnie z myślą o dzieciach. Założeniem jego pomysłodawców było stworzenie bazy gospodarstw agroturystycznych, które chętnie goszczą rodziny z dziećmi i mają przygotowany dla nich specjalny program.
– Zaczęliśmy od wytypowania małopolskich gospodarstw, które spełniają nasze założenia. Szukaliśmy miejsc, które mają rozległy i bezpieczny teren, posiadają już jakieś elementy infrastruktury przygotowane z myślą o dzieciach oraz takich, które naprawdę funkcjonują, czyli uprawiają rośliny i prowadzą hodowlę – opowiada Bożena Srebro, dyrektor Sądeckiej Organizacji Turystycznej i pomysłodawczyni projektu. Pod uwagę brano też tzw. czynnik ludzki. W wytypowanych gospodarstwach musiała być osoba z wykształceniem pedagogicznym lub ukończonym kursem wychowawcy kolonijnego. To był warunek konieczny, żeby móc ruszyć z drugą częścią projektu. – Wybranych gospodarzy zaprosiliśmy na warsztaty. Dla każdej z firm wspólnie układaliśmy program zajęć dla dzieci. Staraliśmy się stworzyć coś oryginalnego i charakterystycznego dla danego miejsca – mówi Bożena Srebro. Tak powstał scenariusz polsko-japońskich zabaw w willi Akiko i krasnalowe chaty w gospodarstwie Julii Gas.
Na finiszu projektu zostało 16 gospodarstw. Dwa z nich prowadzą programy tylko latem, pozostałe można odwiedzać cały rok. Zajęcia trwają godzinę dziennie. Programy są przygotowane z myślą o dwóch grupach wiekowych – od 3 do 9 i od 8 do 12 lat – i są realizowane już przy dwóch, czterech maluchach. Informacje o ich ofercie zostały zebrane w katalogu „Małopolska wieś dla dzieci”. Wydawnictwo na razie ukaże się w 5 tys. egzemplarzy
i trafi do punktów i centrów informacji turystycznej, będzie też dystrybuowane na targach. Wersję elektroniczną będzie można znaleźć na stronie małopolskiego urzędu marszałkowskiego: www.wrotamalopolski.pl. – Uważam, że nasz pomysł jest odpowiedzią na istniejące zapotrzebowanie – przekonuje Bożena Srebro. – Postanowiliśmy ruszyć z tym projektem nie dlatego, że tak nam się podoba. Obserwowałam rynek i nie znalazłam takiego wydawnictwa, które byłoby realną ofertą, katalogiem ofert dla dzieci. To też są konsumenci i warto o nich zabiegać. Mam nadzieję, że nam się uda – dodaje dyrektor Sądeckiej Organizacji Turystycznej. Projekt w całości finansowany jest budżetu województwa.


Muzeum Gross-Rosen, czyli pamięć bez pomników
Unikatowy projekt walczy o zaistnienie


Na Dolnym Śląsku ma powstać miejsce na miarę Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie – zapowiedziano podczas inauguracji kampanii promocyjnej projektu „Kamienne Piekło KL Gross-Rosen I”. Hitlerowski obóz koncentracyjny Gross-Rosen istniejący na Dolnym Śląsku i w Sudetach w latach 1940-1945 był prawdziwym imperium pracy przymusowej. Przez ok. sto podobozów przewinęło się 125 tys. więźniów, aż jedna trzecia z nich straciła życie w czasie katorżniczej pracy w kamieniołomach i pobliskich fabrykach. Od 2004 r. na terenie Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy k. Strzegomia prowadzone są prace konserwatorskie i rekonstrukcyjne mające na celu przekształcenie tego miejsca w najbardziej unikatową placówkę muzealno-edukacyjną w Polsce i w Europie. Kolejny etap projektu „Kamienne Piekło II” autorstwa Mirosława Nizia, współtwórcy Muzeum Powstania Warszawskiego – monumentalna droga pamięci i kompozycja rzeźbiarsko-architektoniczna w historycznym kamieniołomie – czeka na swoją realizację. – To nie jest budowa kosztownego pomnika martyrologii – zaznacza Piotr Koral, prezes polsko-amerykańskiej Fundacji „Kamieniołomy Gross-Rosen”. – To nowoczesna koncepcja artystyczna o niespotykanym potencjale historycznym i edukacyjnym – zapewnia.
To, że muzeum powinno zająć szczególne miejsce w turystyce kulturowej regionu, podkreślają wszyscy, od samorządowców po przedstawicieli branży turystycznej regionu. Projekt „Kamienne Piekło” ma więc szansę stać się silnym narzędziem promocyjnym. – Według badań Polskiej Organizacji Turystycznej, aż 49 proc. zagranicznych turystów kojarzy Polskę z miejscami pamięci i martyrologii – zauważa Wojciech Fedyk, członek rady POT. – Ideę „Kamiennego Piekła” trzeba zatem umiejętnie wykorzystać w kampaniach promujących atrakcje turystyczne Polski za granicą. Olga Danko, koordynator kampanii promocyjnej z firmy Ad Rem, dodaje: – Jednym z kolejnych etapów promocji projektu ma być stworzenie społecznego klimatu wokół miejsc upamiętniających II wojnę światową i budowa obszarów współpracy z innymi obiektami historycznymi, takimi jak kompleks Riese w Górach Sowich czy zamek Książ.
Stworzenie sieciowego produktu turystycznego w ramach kampanii wizerunkowej regionu „Tajemniczy Dolny Śląsk” i dalsza jego komercjalizacja, spotkania z touroperatorami i środowiskami opiniotwórczymi mogą znacząco pobudzić ruch turystyczny w rejonie Wzgórz Strzegomskich. W 2009 r. Muzeum Gross-Rosen odwiedziło ponad 40 tys. osób z 44 krajów (najwięcej z Polski, Niemiec i Holandii). Według badań realizacja projektu planowana do końca 2012 r. ma przyciągnąć do Rogoźnicy i okolic 100 tys. turystów rocznie. Koszt inwestycji ma wynieść 7,5 mln zł, połowę wkładu zapewnia Unia Europejska, drugą – budżet państwa oraz województwo dolnośląskie. Uczestnicy konferencji podpisali się też pod społeczną petycją do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i Ministerstwa Kultury o przeniesienie projektu pomnika Zagłady w Muzeum Gross-Rosen z listy rezerwowej na listę podstawową Programu Infrastruktura i Środowisko, z której ma być finansowany. JK

OPINIA
Paulina Jurkowska-Pudełko, dział turystyki przyjazdowej Poland Service
Miejsca martyrologii z okresu II wojny to część naszego smutnego dziedzictwa, ale i wspólnej historii Europy – z czego turyści odwiedzający te miejsca nie zawsze zdają sobie sprawę. Po latach pracy z zagranicznymi turystami wiem, że ich wiedza na temat np. nazistowskich obozów, a nawet II wojny jest często znikoma. Projekt Kamienne Piekło wygląda interesująco i mam nadzieję, że rozwinie się w dobrym kierunku. Potrzebujemy nowoczesnych muzeów z ciekawą ofertą edukacji, warsztatów i projektów „ponad podziałami”. Mam nadzieję, że proponowana „architektura, która mówi” będzie przyciągać turystów tak samo jak budynek Judisches Museum Liebeskienda w Berlinie – będzie także skłaniać do refleksji, intrygować, wzruszać, że będzie niezapomnianym doświadczeniem. Muzeum czy miejsce pamięci, które przyciąga turystów prędzej czy później postrzegane jest jako produkt turystyczny – jeśli więc możemy ów „produkt” zaplanować zróbmy, to mądrze. Uważam, że bardzo dobrym pomysłem jest stworzenie kompleksowego produktu „Tajemniczy Dolny Śląsk” – z zamkiem Książ, Riese, Osówką czy Muzeum w Rogoźnicy i że tylko wspólna promocja ma szansę na sukces. Na zachodzie jest wielu fascynatów II wojny – Brytyjczycy, Amerykanie, Holendrzy z pewnością chętnie przyjadą tropić wojenne zagadki. Nasze biuro od kilku lat oferuje wycieczkę edukacyjną „Tajemnice III Rzeszy” szkołom z Wielkiej Brytanii, USA czy Kanady – dziedzictwo Dolnego Śląska, mimo że smutne, jest unikalne. To doskonała lekcja historii, którą warto promować na większą skalę.


Śląsk czeka na 18 milionów Niemców
Zakończyła się pierwsza zagraniczna kampania promocyjna produktów turystycznych województwa śląskiego


„Guck Mal! Schlesien" - „Zwróć uwagę na Śląsk” mówią w swojej kampanii promocyjnej Ślązacy do Niemców. Bo przykuwać spojrzenia zawsze warto. Zwłaszcza najbardziej pożądanej grupy turystów na świecie.

Jaga Kolawa

Internetowa kampania w portalach turystycznych i grupach społecznościowych, koncerty muzyczne, film reklamowy w technice 3D, wirtualna podróż windą górniczą oraz prezentacja kuchni śląskiej w wersji fusion – wszystko to miało sprawić, że hasło reklamujące kampanię „Zwróć uwagę na Śląsk” zostało zauważone. Na przełomie czerwca i lipca w Düsseldorfie, stolicy Nadrenii Północnej-Westfalii, odbywały się wydarzenia promocyjne mające przedstawić Śląskie w niebanalny i niesztampowy sposób. – Jestem bardzo zadowolony z kampanii. Pokazaliśmy nasz region nie w stylu cepeliowskim, ale ambitnym, nowoczesnym i interaktywnym – mówi o projekcie Tomasz Stemplewski, dyrektor wydziału promocji w urzędzie marszałkowskim. – W ramach tej promocji chcieliśmy przekazać czytelny komunikat: gdzie jest ten Śląsk, w jakich granicach leży, kim jesteśmy, jakie mamy atrakcje turystyczne. Jednym z pozytywnych skojarzeń związanych ze Śląskiem w ramach przeprowadzanych badań marketingowych okazała się też smaczna kuchnia – podkreśla dyrektor Stemplewski.

Latem Hiszpania, w weekend Śląsk
Według badań natężenia ruchu turystycznego w regionie prowadzonych przez Śląską Organizację Turystyczną w zeszłym roku województwo śląskie odwiedziło 600 tys. zagranicznych gości, z czego największą grupę, 27-procentową, stanowili Niemcy. Jest więc o co walczyć. – Niemcy są postrzegani jako najlepsi turyści, którzy lubią i chcą podróżować. Ze względu na sąsiedztwo i wielkość tego kraju (ponad 80 mln obywateli) to najlepszy dla nas rynek zagraniczny. Dobra jakość usług turystycznych w konkurencyjnej cenie i różnorodność oferty to atuty województwa śląskiego – konkluduje Agnieszka Sikorska, dyrektor Śląskiej Organizacji Turystycznej. Bez wątpienia Śląskie nigdy nie będzie alternatywą dla Niemców dla spędzania wakacji nad egzotycznym morzem lub w górskim mikroklimacie, ale władze regionu zauważają niszę, którą warto wypełnić. – Chcieliśmy namówić naszych zachodnich sąsiadów na krótkie weekendowe wypady do nas, na citybreaki przed wakacjami i po nich – wyjaśnia Tomasz Stemplewski.
Stemplewski podkreśla też, że zawężenie grupy odbiorców do mieszkańców jednego regionu nie jest przypadkowe. – Skoncentrowaliśmy się tylko na tym landzie, bo Nadrenię Północną-Westfalię zamieszkuje aż 18 mln mieszkańców. Wybraliśmy go również ze względu na przemysłową historię i specyficzną strukturę mieszkańców. Aż 800 tys. z nich ma śląskie korzenie – dodaje.
Prezes śląskiego oddziału Polskiej Izby Turystyki Grzegorz Chmielewski zaznacza, że to ważny aspekt tej kampanii promocyjnej. – Nie można zapominać, że w Niemczech i nie tylko mieszka liczna Polonia. Trzeba przełamywać stereotypy i pokazywać, że do nas można przyjeżdżać nie tylko do rodziny, ale również na wczasy w Beskidy, do ośrodków spa, zwiedzać zabytki techniki, wspinać się na jurajskich skałkach. Szkoda tylko, że branża w regionie tego nie dostrzega i lekceważy turystykę przyjazdową. To nasz słaby punkt – konkluduje prezes.
Czy kampania przyniesie zamierzony efekt? Okaże się na początku 2011 r. na podstawie prowadzonego monitoringu ruchu turystycznego w regionie. Władze Śląskiego nie kryją optymizmu i myślą o organizacji kolejnych kampanii promocyjnych w regionach partnerskich województwa śląskiego – w belgijskiej Walonii i francuskim Nord-Pas-de-Calais.


Podkarpacie chce zarabiać na winie
Powstał polsko-słowacki projekt transgraniczny


Trwa właśnie akcja promocyjna nowego produktu turystycznego – Karpackiego Szlaku Wina.
Projekt tworzą Stowarzyszenie Winiarzy Podkarpacia, stowarzyszenie Portius i stowarzyszenie Euroregion Karpacki Słowacja-Północ. Karpacki Szlak Wina to produkt transgraniczny – jego trasa pokrywa się z historycznym traktem, który przez wieki przemierzały tysiące beczek z winem z Węgier przez Słowację do południowej Polski. Po polskiej stronie wiedzie on przez Rzeszów, Jasło, Duklę, Przełęcz Dukielską i Sanok, a po słowackiej przez Bardiów, Preszów i Humenne. Składa się z dwóch dróg, które w pewnym momencie rozchodzą się na szlaki wina białego i czerwonego. Pomysłodawcy projektu dodatkowo postanowili połączyć leżące na tym terenie liczne winnice i piwnice oraz miejscowe atrakcje turystyczne w jeden kompleksowy produkt, w którym nie tylko koneserzy wina i miłośnicy historii europejskiego winiarstwa mogą znaleźć coś dla siebie. Nowy produkt został scalony też z innymi szlakami, które mają już wyrobioną markę (należy do nich np. Szlak Naftowy).
Inicjatywa jest częścią projektu „Turystyka transgraniczna – wspólnym szlakiem do sukcesu”, współfinansowanego przez UE z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz budżetu państwa w ramach Programu Współpracy Transgranicznej Rzeczpospolita Polska – Republika Słowacka 2007-2013. Z tych samych pieniędzy PROT realizuje dwie konferencje międzynarodowe dla samorządów, organizacji turystycznych i branży. Przewidywane jest również zorganizowanie warsztatów dla firm z dziedziny marketingu, promocji oraz wykorzystania potencjału turystycznego. W planach znajduje się też podpisanie porozumienia partnerskiego inicjującego trwałą współpracę pomiędzy regionami. Całkowity koszt realizacji projektu wynosi 50 tys. euro.
Mimo sporych funduszy PROT nie planuje chwilowo oznakowania szlaku. – To jest mikroprojekt, w związku
z czym w tej chwili nie ma na to środków. Chcemy się skoncentrować na pokazaniu szlaku na mapie, stronie www i w folderze, a o oznakowaniu pomyślimy w przyszłości, jeśli dostaniemy dofinansowanie – dodaje Agnieszka Rokitowska z PROT. JM


W Podzamczu powstał Park Miniatur
To pierwszy w Polsce tego typu projekt


Największą atrakcją parku jest Szlak Orlich Gniazd, przygotowany w skali 1:25. Wszystkie makiety zostały zbudowane na bazie dokumentacji historycznej, dzięki czemu udało się odtworzyć obiekty, które obecnie są w ruinie. Jest to jedyny tego typu park w Polsce. W Parku Miniatur można zobaczyć wszystkie zamki Jury Krakowsko-Częstochowskiej, m.in. Rabsztyn, Olsztyn, Ogrodzieniec, Pieskowa Skała. Dodatkową atrakcją są repliki machin wojennych oraz oblężniczych, a także średniowieczny most zwodzony. – Park cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem turystów. W ciągu weekendu odwiedza go kilka tysięcy osób – mówi Maciej Wnuk, manager Parku Zamków Jurajskich. Cały projekt kosztował ponad 2 mln zł. Część inwestycji zostanie pokryta ze środków unijnych. MGO


Slow food przyciągnął tłumy
Kilkadziesiąt tysięcy osób wzięło udział w Festiwalu Smaku


Ekologiczne wędliny, wytrawne wina, domowe nalewki i regionalne specjały przyciągnęły do Gruczna tłumy. Tegoroczny Festiwal Smaku bił rekordy popularności.
Impreza, która na stałe wpisała się do regionalnego kalendarza, odbyła się już po raz piąty. Celem festiwalu jest prezentowanie produktów regionalnych i tradycyjnych oraz kultury zdrowego, ekologicznego jedzenia. W tegorocznym wydarzeniu wzięło udział 120 wystawców – producentów żywności,wywarzanej tradycyjnymi metodami. Amatorzy dobrego smaku mieli okazję degustacji różnych odmian miodu, wędlin, serów, powideł śliwkowych, a także win i nalewek. Atrakcją imprezy były pokazy wirowania miodu, lania świec z wosku, a także rękodzielnictwa artystycznego. W czasie sierpniowego weekendu Festiwal odwiedziło kilkadziesiąt tysięcy osób z całego kraju. Głównym organizatorem tej największej w Polsce północnej imprezy kulinarnej jest Towarzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły. Festiwal jest współfinansowany przez Urząd Marszałkowski Województwa Kujawsko-Pomorskiego. MGO


Zgłoszenia do konkursu o tytuł ESK jest już zamknięte
Rywalizacja o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury nabrała tempa i weszła w etap oficjalnej rywalizacji


Do końca sierpnia miasta miały czas na formalne zgłoszenie swojego uczestnictwa. A było o co walczyć – zwycięzca dostanie 1,5 mln euro z Unii Europejskiej. Dodatkowo będzie mógł ubiegać się o osobne dofinansowanie każdego wydarzenia kulturalnego.

Gabriela Jatkowska

Aplikacje zawierające opis miasta i jego strategii w języku polskim oraz angielskim będzie oceniała 13-osobowa komisja – siedmiu jej członków mianują instytucje unijne, sześciu pozostałych – polski minister kultury. Bogdan Zdrojewski wciąż nie ujawnił listy krajowych ekspertów, zaznaczył jednak, że będą to „osoby absolutnie bezstronne”, a wybrane zostaną tuż przed drugim etapem. To właśnie wówczas, w połowie października, kandydaci staną przed prawdziwym sprawdzianem – ogłoszona zostanie tzw. krótka lista, na którą zakwalifikuje się od dwóch do czterech miast polskich, najbardziej zasługujących na miano Europejskiej Stolicy Kultury. Zestawienie trafi do Komisji Europejskiej, a ta dokona ostatecznego wyboru. Według większości komentatorów największe szanse ma Łódź, która od początku objęła prowadzenie w głosowaniu na oficjalnej stronie ESK www.candidatecities.com).
Typowanie zwycięzców opiera się jednak na razie wyłącznie na spekulacjach oraz głosowaniach internautów. Ale i tak miasta z uwagą badają wyniki oraz analizują projekty konkurentów. A najmocniejszą kartą przetargową w opinii wielu komentatorów ma być nieszablonowość.
– Najbardziej liczyć się będzie oryginalność projektu konkursowego. Przygotowywany program nie może być zwykłym zbiorem kilkudziesięciu wydarzeń kulturalnych, nawet tych najlepszych. Musi być integralną częścią długofalowej strategii rozwoju kulturalnego i społecznego miasta – podkreśla wiceminister kultury, Monika Smoleń, odpowiadającą za projekt ESK 2016. I tak Warszawa, która od początku w ślamazarnym tempie zbiera punkty (głosowanie z początku wakacji zarejestrowało 0,75 proc oddanych głosów, koniec sierpnia przyniósł wynik 1,05 proc) – mimo wielu organizowanych wydarzeń kulturalnych, jak np. Warszawa Singera – nie konsoliduje sił.
– W związku z rywalizacją Warszawy o tytuł ESK 2016 nie zaplanowaliśmy dodatkowych wydarzeń podczas tegorocznego festiwalu Singera, natomiast z pewnością, w razie wygranej naszego miasta w konkursie, edycja tego wydarzenia w 2016 roku zyska specjalną rangę – tłumaczy Ewa Czeszejko-Sochacka, pełnomocnik prezydenta m. st. Warszawy ds. przygotowań do uzyskania tytułu Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku. Z kolei Sławomir Czarnecki, public relations manager z zespołu Gdańsk 2016 podkreśla, że ważna jest spójność wizerunku i jednolitość danej aplikacji. – Mocną stroną naszej kandydatury jest konsekwentne budowanie programu wokół hasła „Wolność Kultury. Kultura Wolności” Oznacza to między innymi wiele wydarzeń, zarówno skierowanych do mieszkańców, jak i takich, które będą przyciągały do miasta turystów. Gdańsk postawił na promocję wydarzeń typu festiwal Solidarity of Arts czy tworzenie Kolekcji Malarstwa Monumentalnego (murali) w dzielnicy Zaspa (festiwal Monumental Art i Gdańska Szkoła Muralu) – wylicza. Mimo tak zbudowanej strategii Gdańsk plasuje się na trzecim od końca miejscu, z 0,72 proc oddanych głosów.
Od początku prowadzenie objęła Łódź, która zyskała przychylność klarownym i jednolitym przesłaniem. Pod koniec sierpnia miała 38,79 proc głosów. Po piętach depcze jej Szczecin z 38,52 proc oddanych głosów, który przekonuje do siebie rozwiniętą współpracą polsko–niemiecką. Emocje sięgną zenitu w październiku, kiedy w szranki stanie już tylko kilka wyselekcjonowanych miast.

2010-09-17

powrót

 
Sylwetka

»




»Katarzyna Krawiczyńska, właścicielka biura Herkules Express w Słupsku  » więcej





Newsletter

»

Zamów newsletter